Niedziela rozpoczęta na małomiasteczkowym (w porywach nawet nieco wiejskim) festynie a skończona analizą prac studenckich musi odcisnąć swoje piętno na człowieku. Nie ma siły. O ile rubaszna atmosfera festynu wprawiła mnie w nastrój całkiem lekki (przypomniała chociażby smak waty cukrowej, kręconych lodów i gum kulek), to wieczorna lektura niekoniecznie. Spośród siedemdziesięciu prac semestralnych przebrnęłam przez osiem. Znużenie połączone z poczuciem obezwładnienia głębią przemyśleń młodych ludzi na temat emocjonalności wbijało mnie w fotel tak silnie, że odpuściłam. Musiałam je odłożyć, w obawie przed nagłą eksplozją frustracji. Dziś jest wtorek i chyba już jestem gotowa do drugiego podejścia. Wciąż mam jednak w głowie garść niedzielnych refeksyji zaczerpniętych z dzieł studentów pierwszego roku. Zapisuję je więc tutaj, dla potomności...
"Skrajne emocje, takie jak nieszczęśliwa miłość, również przeszkadzają nam samym, a by żyć jakbyśmy tego chcieli, bez stresu związanego z reakcjami emocjonalnymi (...) i wiedzieć, że jesteśmy w związkach, aby spłodzić potomstwo, które będzie podtrzymywało nasz gatunek..."
"Przyjaźń jest bliskim stosunkiem emocjonalnym (...) Bazą dla niej są doświadczenia wspólne dla danego wieku lub wspólne chodzenie do szkoły lub bycie w wojsku. W niektórych kulturach pojawia się nawet przyjaciel- człowiek niedawno spotkany, z którym łączy nas wspólnie spędzony czas. "