Wstawałyśmy rano dość opornie. Z sypialni poczłapałyśmy do kuchni, wciąż przeciągle ziewając. Po wstawieniu wody na kawę i mleka na kakao (!!!) postanowiłyśmy powoli zacząć dzień. Dzień ten przypominałby zapewne flaki z olejem, ale jedno leniwe spojrzenie za okno zmieniło tę perspektywę. "Woooow, ile śniegu!!! Ulepimy w końcu bałwana!"- radosny okrzyk Leny był niczym błyskawiczny zastrzyk energii. Nad czym tu się zastanawiać! Trzeba brać się do roboty! Tylko bez popeliny- marchewki w dłoń!