wtorek, 17 kwietnia 2012

Długa droga do domu...

Wyjazd świąteczny nam się przedłużył. Wyjeżdżaliśmy wśród śniegów i arktycznych zawieruch a wróciliśmy, kiedy zakwitły krokusy. Miła odmiana.

Święta u babci "Kisi" (czyt. Krysi) i dziadka "Dżelego"(Jerzy, zwany przez najbliższych Jerry'm) upłynęły pod znakiem DRABINY. Nie oznacza to, bynajmniej, mego zaczytywania się w jakichś dziwacznych horoskopach budowlańców. Pogoda nas nie rozpieszczała, więc Lena każdego dnia (przez cały tydzień) po chwili "wietrzenia się" na placu zabaw wracała do swojej ulubionej rozrywki- wchodzenia po drabinie hmmm... do szafy. Odbywało się to wśród pisków i śmiechów wszystkich członków rodziny, którzy po kolei pełnili drabinowe dyżury. Jednym słowem- czad!  

Wracając ze świątecznego wypadu, zatrzymaliśmy się u drugich dziadków Papasa i ten krótki "przystanek" potrwał kolejny tydzień, który upłynął na wywąchiwaniu zapachów z przebijających się w babcinym ogrodzie krokusów i pogoni za kotami sąsiadów.



W międzyczasie "papasowa" mamuśka (czyli mua) zdążyła rąbnąć się na mocny rudy, zmienić fryzurę na zadziorną chłopczycę, zmienić okularowe oprawki i otworzyć przewód doktorski. Osiągnięcia te przytłacza oczywiście nasilająca się gadatliwość i bystrość Córy, która od jakiegoś czasu mianuje się dumnie "Liiiną"


"Mamusia, idziemy!!!" ( w domyśle-chodźmy już do kotków sąsiadki)
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz